poniedziałek, 23 kwietnia 2018
Gdyby cała ta historia, wszystkie wydarzenia, które miały miejsce oraz postacie były od początku do końca wymyślone przez Salmana Rushdiego i nie bazowały w żaden sposób z rzeczywistych wydarzeń dałabym tej książce 10, jednak ta powieść bardzo dużo czerpie z tego co zdarzyło się naprawdę w ciągu kilku ostatnich lat w Ameryce, a niektóre zdarzenia (przynajmniej według mnie) są przedstawione nieuczciwie.
Podziwiam Salmana Rushdiego za język, styl, kunszt pisarski i ogromną wiedzę - na temat literatury, kina, malarstwa i sztuki - którą popisuje się na każdej stronie. Muszę przyznać, że zaraz po "Szatańskich wersetach" jest to jego najlepsza książka. Historia Nerona Goldena, a także jego trzech synów oraz Rene (filmowca i zarazem narratora powieści)wciągnęły mnie tak, że książkę przeczytałam jednym tchem w niecały jeden dzień.Imiona, nazwy i przezwiska zapożyczone z mitów i legend nadają powieści baśniowy charakter co sprawia, że czyta się ją jeszcze przyjemniej. Bardzo się cieszę, że autor skupił się na ważnych i aktualnych problemach takich jak poprawność polityczna (która idzie w złym kierunku), wolność słowa (która zaczyna być tłumiona, dziwne twory, które powstają na uniwersytetach w Ameryce oraz tożsamości płciowej. Ta ostatnia kwestia została najdokładniej opisana. Autor posługując się jedną z postaci zadał pytania, które nie dość głośno wybrzmiewają w dyskursie publicznym na ten temat, a które powinno zadać się już dawno, opowiedział także o wątpliwościach jakie rodzą się w związku z tą sprawą. Rozmowa jednego z bohaterów ze specjalistką jest jedną z najlepszych scen w powieści. Przytoczę tutaj mały fragment. "Jeśli powiem, że jestem kobietą, ale nie chcę się rozstać ze swoim męskim organem i znajdę się wśród i znajdę się wśród lesbijek i będę mieć ochotę na seks, ale one nie chcą się kochać z osobą z męskim narządem, no to jaką jestem kobietą, jeśli mój wybór, by stać się kobietą jest nie do przyjęcia dla innych kobiet"
"A jeśli ja nie dostrzegam w swoim wyborze wyboru, to co? A jeśli słyszę od społeczności gejowskiej, że homoseksualizm jest wrodzony, że ludzkiej natury nie można sobie wybrać, ani z niej zrezygnować i jeśli mnie skręca na myśl o tym reakcyjnym pomyśle, że osobę homoseksualną można "uzdrowić", że może ona dokonać innego wyboru i zrezygnować ze swojego homoseksualizmu? A co, jeśli podejrzewam, że te różne wybory, które mi pani tutaj przedstawia, te płciowe niuanse z wielorakimi możliwościami, są częścią tej samej reakcyjnej ideologii, bo po wyborze można się rozmyślić, a zmiana zdania to przywilej kobiety?".
Przejdę teraz do tych nieuczciwie przedstawionych wydarzeń. Jedną z nich jest Gamergate. Ci, którzy w ogóle nie znają sprawy mogą zbytnio zasugerować się opisem autora, który jest stronniczy i nie do końca prawdziwy.Autor sprowadził całą aferę do "wojny, która zapanowała w świecie komputerowym, mężczyźni kontra kobiety" oraz "męskiej społeczności graczy, która na zarzuty feministek zareagowała ujawnieniem ich adresów oraz maili co naraziło je na groźby". Pan Rushdie niestety chyba przedawkował "Washington Post" i nie zainteresował się żadnymi innymi źródłami, w tym wypowiedziami samych graczy. Inne lewicowe gazety przedrukowały ten artykuł i pod każdym pojawiała się fala nieprzychylnych komentarzy oskarżając (słusznie) prasę o przedstawienie sfałszowanego obrazu całej afery co poskutowało tym, że pod koniec była to raczej wojna graczy z prasą, a nie mężczyzn z kobietami. Dla zainteresowanych przytoczę tutaj krótki opis użytkowniczki, który podpisuje się jako Outstar "ajgłośniejsze strony w aferze nie wiedzą już, o co im chodzi i zaplątały się w łańcuch wzajemnego trollowania i nienawiści. Anita Sarkeesian jest dość dziwną postacią - jej feministyczny projekt, Tropes vs Women, skrytykowały zarówno feministki, jak i zwykłe "graczki" (ze mną włącznie). Po tym, jak uzyskała ogromną ilość wpłat na kickstarterze zamilkła na długi czas, by po ogromnych opóźnieniach opublikować średniej jakości filmy, w których większość materiałów - w tym grafiki oraz filmy z gier - były kradzione. Ludzie zapłacili Anicie, żeby grała w gry, a ona nawet z 100 tys. dolarów na ten cel musiała "pożyczyć" cudze materiały, bo prawdopodobnie graczką wcale nie jest - co przyznała w paru filmach sprzed jej wielkiej kariery, które do dzisiaj krążą na jutubie ("nie gram w gry, są obrzydliwe" i tym podobne cytaty). Internet zaroił się od ataków na nią przez te wpadki - niektórzy z atakujących zrobili to w najgorszy możliwy sposób, grożąc, doxxując i włamując się na jej konta. Wtedy ruszała fala feministycznego wsparcia dla Anity, która z szachrajki stała się ofiarą i bardzo dobrze znalazła się w tej roli. Niestety, cierpią na tym zwykłe developerki, które przez trollów z GamerGate cierpią tylko dlatego, że w jakikolwiek sposób są związane z branżą gier. Po stronie Anity mamy "jeśli ktokolwiek się w czymkolwiek ze mną nie zgadza, jest mizoginistą i powinien zostać zaatakowany przez feministki". Po stronie GamerGate (oprócz wielu głosów rozsądku) - "jesteś kobietą w branży gier? Zdoxujemy Cię dla zabawy". I tak się to wszystko nakręca...". W każdym razie to, że jeden z najbardziej uznanych pisarzy na świecie nie robi dokładnego researchu i podchodzi do sprawy jednostronnie jest bardzo niepokojące i źle świadczy o samym autorze.
Kolejną sprawą do, której Salman Rushdie nie podszedł zbyt obiektywnie ani nawet nie podjął próby zrozumienia drugiej strony jest wątek polityczny. Kiedyś noblistka Elfriede Jelinek napisała "pisarz powinien się trochę wycofać, żeby móc być obserwatorem rzeczywistości". Niestety autor wyszedł z roli obserwatora i tak mocno zaangażował się w ostatnie wybory, że sympatie polityczne zaślepiły go i nie pozwoliły spojrzeć na sprawę z dystansem.
W powieści "Złoty dom Goldenów" została przedstawiona dwójka przeciwników politycznych: Donald Trump jako Joker (antybohater, potwór, drań, łotr bez żadnej wrażliwości i uczuć" oraz Hillary Clinton jak Batwoman (pozytywna bohaterka, która jest aniołem i pragnie chronić ludzi oraz walczyć o ich dobro). Rozumiem, że można nie lubić pana Trumpa i nie zgadzać się z jego programem politycznym. Ma on wiele wad i popełnia wiele błędów. To samo Pani Clinton. Wyborcy zaś decydują, które "wady" przeszkadzają im mniej. Od wielkiego intelektualisty oczekiwałabym jednak więcej zrozumienia i obiektywizmu. Natomiast przedstawianie jednej osoby jako krwiożerczej bestii, a drugiej jako niebiańskiej istoty (choć również można jej wiele zarzucić) zdecydowanie nie jest tym co pisarz (zwłaszcza dobry pisarz, taki, który widzi więcej, krytycznie patrzy na wszystko co jest mu podsuwane, potrafi powściągnąć emocje i analizować). Zdanie "Batwoman również miała ciemną stronę, ale wykorzystywała ją w dobrych celach" jest wręcz paradne! Nie wiem do jakiego dobrego celu przyczyniło się użycie katastrofy na Haiti i niezapewnienie pomocy technicznej i humanitarnej obiecanej przez Clinton ofiarom (które straciły dachy nad głową dorobek całego życia i nie były w stanie zapewnić swoim dzieciom odpowiedniej pomocy medycznej) oraz wykorzystanie pieniędzy swoich darczyńców do własnych interesów finansowych na Haiti a nie do pomocy ofiar. Nie wiem do czego dobrego przyczyniło się branie pieniędzy od Arabii Saudyjskiej (kraju, w którym zabija się homoseksuliastów) do polepszenia sytuacji społeczeństwa LGBT, oraz korupcja (może kiedy Salman Rushdie nam to wytłumaczy zmienię ocenę na 10). Poza tym jest to ta sama kobieta, która paskudnie potraktowała Obamę (wymarzonego, idealnego prezydenta według liberałów) sugerując nawet w jednym z wywiadów, że nie wycofa się na korzyść wysuwającego się na prowadzenie Obamy ponieważ liczy na to, że przytrafi mu się wypadek (dla zainteresowanych więcej w filmach "Clintonowie kontra Obamowie- sekrety rywalizacji" oraz "Pieniądze Clintonów"). Salman Rushdie głuchy i ślepy na te fakty uważa 60 milionów Amerykanów za podłych łotrów. Wielki intelektualista nie bierze pod uwagę, że być może oddali głos ponieważ z D.T zgadzają się w 40% a z H.C.tylko w 25% lub, że wszystkie afery jakie miały miejsce dowody oraz poszlaki, które zebrano od początku prezydentury jej męża aż po rok 2016 znacznie obniżyły zaufanie do niej. Autor nie próbuje zrozumieć drugiej strony, poznać motywów jej postępowania, dowiedzieć się co ich boli, woli oskarżać. Tymczasem Arlie Russell Hochschild postanowiła dociec o co chodzi prawicowcom. Opis wydawnictwa Krytyka Polityczna "Socjolożka z Berkley, spędziła pięć lat w Luizjanie, by zrozumieć o co chodzi Południowcom (...) Oczywiście, jak każda podróż, i ta kończy się wewnętrzną przemianą. Hochschild jedzie na Południe wyposażona w bagaż stereotypów – spodziewa się, że w centrach handlowych zastanie półki pełne libertariańskich powieści Ayn Rand i wszechobecny rasizm. Jej reportaż pokazuje, że rzeczywistość komplikuje te tezy." Swoich poglądów nie zmieniła pozostała demokratką, ale po tej podróży potrafi postawić się w sytuacji człowieka o innych poglądach. Tymczasem postawa naszego autora jest nie do przyjęcia, krytykując innych za budowanie muru sam wznosi tzw. empathy wall. Rushdie kiedyś krytykował religie między innymi za to, że indoktrynuje i narzuca "jedyny słuszny pogląd". Tymczasem teraz pisarz robi dokładnie to samo "kto jest republikaninem jest złym człowiekiem". Ostatnia ciekawostka na koniec, autor kiedyś zgadzał się z Orianą Fallaci i twierdził, że nie ma czegoś takiego jak umiarkowany Islam, jest po prostu Islam, który jest niebezpieczny i niepotrzebny. Czytając książkę da się zauważyć, że zmienił zdanie. Niestety wejście do amerykańskiej elity chyba jednak utrudnia wczuwanie się w sytuacje zwykłych zjadaczy chleba.
Ta książka jest najbardziej przereklamowaną jaką czytałam. Nie podzielam zachwytów nad nią i bardzo się dziwię, że uznane czasopisma tak ją promują.
"Małe życie" pokazuje alternatywną rzeczywistość: 90% bohaterów w powieści to osoby homoseksualne, osoby heteroseksualne można policzyć na palcach jednej ręki. Homoseksualne są sąsiadki, wykładowcy, przyjaciele, kuzynki oraz główni bohaterowie. Oczywiście, że pisarz to jest osoba, która między innymi myśli sobie "obejrzę rzeczywistość i ją pokażę", homoseksualizm istnieje w społeczeństwie, ale nie w takim natężeniu o jakim pisze autorka. W jakimś momencie kiedy pojawia się setna postać i okazuje się, że także jestem gejem lub lesbijką staje się to groteskowe i śmieszne. W powieści wspomniana jest również zmiana płci, problemy rasowe i pedofilia (oczywiście w wykonaniu osób duchownych). Postacie, które są konserwatywne jeśli są bohaterami pozytywnymi autorka opatruje komentarzem "był konserwatystą, ale myślącym". Widocznie dla autorki oczywistym jest, że osoby przywiązujące wagę do tradycyjnych wartości to osoby "niemyślące".
Bohaterowie tej powieści irytowali mnie. Jude został przedstawiony jako bardzo pokrzywdzony mężczyzna z trudnym dzieciństwem, które ma usprawiedliwić wszystkie jego złe wybory i skłonności samodestrukcyjne. W dorosłym życiu wszystko kręciło się wokół niego. Przyjaciele po macoszemu traktowali swoje żony i partnerki, ale Jude'a traktowali jak jajko. Jeden beształ drugiego za to, że nie rzucił pracy i wszystkich ważnych sprawach, żeby sprawdzić czy przypadkiem Jude z własnej woli nie robi sobie krzywdy.
Kolejną wadą tej powieści jest właśnie to, że autorka starała się odmalować przynajmniej dwóch głównych bohaterów jako świetliste anioły, dobre i bez skazy, tymczasem ja widzę dwóch Piotrusiów Panów, którzy ciągle chcą prowadzić chłopięce niedojrzałe życie bez poważnych decyzji i zobowiązań. Odniosłam takie wrażenie, że kobiety kojarzą się bohaterami właśnie z tym co każe im zrezygnować z tej beztroski, dlatego partnerki trzymane są na dystans. W ogóle "Małe życie" ukazuje związki mężczyzn z kobietami jako te gorsze relacje, te, w których więzi są powierzchowne, płytkie, wartościowe są tylko relacje mężczyzn z mężczyznami. To w związkach homoseksualnych tworzone są prawdziwe więzi. Zacytuję tutaj zdanie z recenzji Pana Marcina "Co ciekawe na kartach tej powieści kobiet nie ma wcale, są tłem właściwie niewidocznym i nie wypowiadają ani jednego mądrego, znaczącego czy istotnego dla przebiegu fabuły zdania (to spostrzeżenie zawdzięczam Jadwidze Jędryas)".
Ogółem powieść jest napisana tak jakby autorka chciała się podlizać ruchom LGBT oraz wszystkim lewicowym. Jest przerysowana i groteskowa. Jej najgorszym mankamentem jednak jest to, że odbiera nadzieję.
"Małe życie" pokazuje alternatywną rzeczywistość: 90% bohaterów w powieści to osoby homoseksualne, osoby heteroseksualne można policzyć na palcach jednej ręki. Homoseksualne są sąsiadki, wykładowcy, przyjaciele, kuzynki oraz główni bohaterowie. Oczywiście, że pisarz to jest osoba, która między innymi myśli sobie "obejrzę rzeczywistość i ją pokażę", homoseksualizm istnieje w społeczeństwie, ale nie w takim natężeniu o jakim pisze autorka. W jakimś momencie kiedy pojawia się setna postać i okazuje się, że także jestem gejem lub lesbijką staje się to groteskowe i śmieszne. W powieści wspomniana jest również zmiana płci, problemy rasowe i pedofilia (oczywiście w wykonaniu osób duchownych). Postacie, które są konserwatywne jeśli są bohaterami pozytywnymi autorka opatruje komentarzem "był konserwatystą, ale myślącym". Widocznie dla autorki oczywistym jest, że osoby przywiązujące wagę do tradycyjnych wartości to osoby "niemyślące".
Bohaterowie tej powieści irytowali mnie. Jude został przedstawiony jako bardzo pokrzywdzony mężczyzna z trudnym dzieciństwem, które ma usprawiedliwić wszystkie jego złe wybory i skłonności samodestrukcyjne. W dorosłym życiu wszystko kręciło się wokół niego. Przyjaciele po macoszemu traktowali swoje żony i partnerki, ale Jude'a traktowali jak jajko. Jeden beształ drugiego za to, że nie rzucił pracy i wszystkich ważnych sprawach, żeby sprawdzić czy przypadkiem Jude z własnej woli nie robi sobie krzywdy.
Kolejną wadą tej powieści jest właśnie to, że autorka starała się odmalować przynajmniej dwóch głównych bohaterów jako świetliste anioły, dobre i bez skazy, tymczasem ja widzę dwóch Piotrusiów Panów, którzy ciągle chcą prowadzić chłopięce niedojrzałe życie bez poważnych decyzji i zobowiązań. Odniosłam takie wrażenie, że kobiety kojarzą się bohaterami właśnie z tym co każe im zrezygnować z tej beztroski, dlatego partnerki trzymane są na dystans. W ogóle "Małe życie" ukazuje związki mężczyzn z kobietami jako te gorsze relacje, te, w których więzi są powierzchowne, płytkie, wartościowe są tylko relacje mężczyzn z mężczyznami. To w związkach homoseksualnych tworzone są prawdziwe więzi. Zacytuję tutaj zdanie z recenzji Pana Marcina "Co ciekawe na kartach tej powieści kobiet nie ma wcale, są tłem właściwie niewidocznym i nie wypowiadają ani jednego mądrego, znaczącego czy istotnego dla przebiegu fabuły zdania (to spostrzeżenie zawdzięczam Jadwidze Jędryas)".
Ogółem powieść jest napisana tak jakby autorka chciała się podlizać ruchom LGBT oraz wszystkim lewicowym. Jest przerysowana i groteskowa. Jej najgorszym mankamentem jednak jest to, że odbiera nadzieję.
Subskrybuj:
Posty (Atom)