czwartek, 11 sierpnia 2011
Niekoronowana Królowa skandynawskiego kryminału
Jedna jest inżynierem i obecnie pracuje przy budowie największej tamy w Europie, druga skończyła studia prawnicze i przez jakiś czas zajmowała się doradztwem podatkowym, trzecia kształciła się w kierunku ekonomicznym. Widocznie wszystkim tym kobietom w pewnym momencie zawody, które niegdyś sobie wybrały przestały dostarczać wystarczająco dużo satysfakcji bo pewnego dnia każda z nich postanowiła spróbować swoich sił w dziedzinie literatury i zająć się pisaniem kryminałów.
Od książek Yrsy Sigurdardottir zaczęła się moja fascynacja kryminałami skandynawskimi ( wcześniej nawet nie przyznałabym się, że odpowiada mi ten rodzaj powieści, które uważałam z resztą za jednorazowe bez szczególnych walorów literackich służące jedynie do taniej rozrywki !). Powszechnie już jednak wiadomo, że skandynawscy pisarze w swoich utworach poruszają drażliwe wątki społeczne, demaskują gorszą stronę państwa opiekuńczego i do tej pory podziwianego systemu. Do tego dochodzą opisy krajobrazów, które sprawiają, że natychmiast chciałabym się tam przenieść.
Yrsa ma wielką wyobraźnię i niesamowity talent. Przeważnie w swoich kryminałach stosuje tzw. „zagadkę zamkniętego pokoju”, czytelnik może próbować domyślić się, który z bohaterów popełnił zbrodnię, ale Yrsa wodzi go za nos i zazwyczaj przypuszczenia okazują się nietrafne. Do tego każda historia osadzona jest w bardzo niezwykłych okolicznościach np. w powieści „ Trzeci znak” cała akcja rozpoczyna się od znalezienia zbezczeszczonych zwłok studenta na terenie uniwersytetu, który okazuje się pasjonatem historii. Jego zainteresowania badawcze mają kluczowe znaczenie dla przebiegu śledztwa ponieważ wszystko wskazuje na to, że na chłopcu został dokonany jakiś straszliwy rytuał. Podczas czytania naprawdę dużo można dowiedzieć się o intrygujących obrzędach jakie miały miejsce w średniowieczu, „polowaniu na czarownice” i wielu wielu innych, które sprawiają, że „ Trzeci znak” sprawia, iż nie można się oderwać aż do ostatniej strony. Tak uatrakcyjniona fabuła pojawia się też w książkach „ Weź moją duszę” ( pensjonat w stylu New Age, seanse spirytystyczne, legendy opiewające okolice i cała galeria postaci) i „ W proch się obrócisz” ( akcja rozgrywana się na wsypie zwanej „ Pompejami północy) i „ Lód w żyłach” ( miejsce wydarzeń w ośrodku położonego w mroźnej Grenlandii, śnieg, chłód …opisy sprawiły, że czułam się jakbym tam była ). Nie pamiętam już kto powiedział, że aby kobieta mogła przebić się pisząc thrillery czy kryminały musi pisać tak jak mężczyzna. Yrsa właśnie tak robi. Czytając jej powieści nigdy nie powiedziałabym, że mogłaby je napisać wrażliwa kobieta.
Zupełnie inaczej jest z Camillą Läckberg . Gdybym dostała do ręki jej książkę i nie wiedziałabym czyjego jest autorstwa z pewnością mogłabym zgadnąć, że została napisana przez jakąś romantyczkę. Tak,przez romantyczkę ! Poza tym, że w jej powieściach opisywane są zbrodnie, jest w nich również pewna idealna para. Zawsze zachowują się wobec siebie bardzo poprawnie i zawsze wiedzą co powiedzieć, prawie w ogóle się nie kłócą a jeśli się kłócą to które zawiniło szybko zaczyna rozumieć swój błąd szybko go naprawia przeprasza i znowu trwa sielanka. Przez tę dwójkę bajkowych bohaterów obok obrazu „ ciemnej strony Szwecji” utwory Läckberg wydają mi się nieco naiwne i nieco infantylne. Być może dlatego akurat jej proza nie zachwyciła mnie już tak bardzo i nie zgadzam się z określeniami, że jej dzieła dorównują tym, które stworzyli Mankell, Larsson czy Sigurdardottir.
Z kolei Åsa Larsson zdobyła uznanie samego Leif’a Person’a. Jej książki – przynajmniej dla mnie – nie są już tak wciągające i ciekwe jak Yrsy, ale przynajmniej bohaterowie nie są wyidealizowani a wręcz przeciwnie. Larsson należy do tych, która potrafi tropić ciemne zakamarki ludzkiej psychiki. Z niecierpliwością czekam na kolejne przekłady.
Mimo wszystko do tej pory jednak w moim rankingu tytuł Królowej ciągle zachowuje Sigurdardottir.
piątek, 5 sierpnia 2011
Obstacle
Godziny płyną a słowa nadal nie chcą układać się w zdania. Jest milion rzeczy, które mnie rozprasza, zwłaszcza jeśli chcę skorzystać z komputera. Muszę przecież korzystać z komputera bo z kartką papieru i ołówkiem schodzi znacznie dłużej. Właściwie można zastanowić się co trwa dłużej ? Obrazy mogą przewijać mi się przed oczami kilka godzin albo kilka dni, mogą być dopracowane do ostatniego szczegółu a mimo wszystko kiedy włączam Worda coś mnie blokuje, nie mogę rozpocząć i nie mogę zrobić nic więcej, jakby wszystkie słowa nagle zaczęły uciekać mi z głowy, jakby pozostawały w niej sceny, których nie mogę przetworzyć, sceny, które są doskonałe w mojej wyobraźni, ale tylko tam bo nie mogę przelać ich na papier.
Jedna z autorek powiedziała kiedyś, że najważniejsze jest "siedzieć" czyli zmusić się do pracy i wytrwać przy tym, ale ten przymus sprawia, że w mojej wyobraźni jest wtedy tylko czarna dziura.
Ta sama autorka kiedy mówiła o swojej pracy powiedziała, że dużo "wyrzuca", że to właściwie pochłania jej najwięcej czasu, pisze dużo pisze, ale sporo z tego okazuje się niewystarczająco dobre więc "wyrzuca".
Ja tak nie potrafię, nie potrafię "marnować czasu" na coś co nie jest wystarczająco dobre, u mnie to co jest zapisane jest ostateczną wersją, ale może powinnam spróbować tego nowego sposobu, może wtedy nie będę się tak łatwo "blokować", może białe kartki dlatego tak mnie "blokują" bo wiem, że to co na nich będzie to musi być perfekcyjne a zazwyczaj mam wiele zastrzeżeń do tego co powstaje ?
Czas ucieka. Wszystko mnie rozprasza. Mógłby się na chwilę zatrzymać, żebym nie musiała patrzeć na spieszących się ludzi, wtedy sama mogłabym się skupić. Paraliżuje mnie ten pośpiech.
Mogłabym przynajmniej przez jeden miesiąc mieszkać w drewnianej chatce w małej skańskiej wiosce gdzie otaczałyby mnie szerokie łąki i pola a do najbliższego miasta miałabym kilkadziesiąt kilometrów. Zakupy byłyby zrobione na cały miesiąc, mnóstwo zapasów, żebym nie znalazła żadnego pretekstu, żeby się ze swojej chatki ruszyć. Mogłabym mieć tam mnóstwo kartek papieru i maszynę do pisania, tak maszynę ! Żadnego nowoczesnego laptopa ani jakiegokolwiek komputera, żeby nic nie oderwało mnie od najważniejszego i żebym nie mogła korzystać z internetu. Wszystkie potrzebne materiały zgromadzone byłyby w postaci ryz papieru. Byłoby pięknie, myślę, że zrobiłabym wtedy więcej niż przez cały miniony rok.
Teraz muszę wszystko nadrobić.
Jedna z autorek powiedziała kiedyś, że najważniejsze jest "siedzieć" czyli zmusić się do pracy i wytrwać przy tym, ale ten przymus sprawia, że w mojej wyobraźni jest wtedy tylko czarna dziura.
Ta sama autorka kiedy mówiła o swojej pracy powiedziała, że dużo "wyrzuca", że to właściwie pochłania jej najwięcej czasu, pisze dużo pisze, ale sporo z tego okazuje się niewystarczająco dobre więc "wyrzuca".
Ja tak nie potrafię, nie potrafię "marnować czasu" na coś co nie jest wystarczająco dobre, u mnie to co jest zapisane jest ostateczną wersją, ale może powinnam spróbować tego nowego sposobu, może wtedy nie będę się tak łatwo "blokować", może białe kartki dlatego tak mnie "blokują" bo wiem, że to co na nich będzie to musi być perfekcyjne a zazwyczaj mam wiele zastrzeżeń do tego co powstaje ?
Czas ucieka. Wszystko mnie rozprasza. Mógłby się na chwilę zatrzymać, żebym nie musiała patrzeć na spieszących się ludzi, wtedy sama mogłabym się skupić. Paraliżuje mnie ten pośpiech.
Mogłabym przynajmniej przez jeden miesiąc mieszkać w drewnianej chatce w małej skańskiej wiosce gdzie otaczałyby mnie szerokie łąki i pola a do najbliższego miasta miałabym kilkadziesiąt kilometrów. Zakupy byłyby zrobione na cały miesiąc, mnóstwo zapasów, żebym nie znalazła żadnego pretekstu, żeby się ze swojej chatki ruszyć. Mogłabym mieć tam mnóstwo kartek papieru i maszynę do pisania, tak maszynę ! Żadnego nowoczesnego laptopa ani jakiegokolwiek komputera, żeby nic nie oderwało mnie od najważniejszego i żebym nie mogła korzystać z internetu. Wszystkie potrzebne materiały zgromadzone byłyby w postaci ryz papieru. Byłoby pięknie, myślę, że zrobiłabym wtedy więcej niż przez cały miniony rok.
Teraz muszę wszystko nadrobić.
" Lód i woda, woda i lód "
Wiele osób, które przeczytało tę kolejną już powieść Majgull Axelsson twierdzi, że jest ona gorsza od poprzednich być może dlatego, że pisarka ta jest w pewien sposób monotematyczna i w pewnym sensie dotyczy tego samego kobiecych relacji, kobiecych wyborów. W każdej powieści przeważa podobny schemat : akcja toczy się na kilku planach czasowych, a w miarę rozwoju wydarzeń możemy zaobserwować jak pewne sytuacje i decyzje podjęte w przeszłości wpływają na teraźniejsze życie bohaterów. Może jednak niektórym ten schemat się już znudził ?
Mnie książka się podobała i wbrew opinii, że wiele wątków jest tam niepotrzebnie „upchanych” mnie było jej mało,chciałam, żeby się nie kończyła chciałam czytać więcej i więcej. Może właśnie dlatego jest mi bliższa od pozostałych książek Axelsson bo opowiada o trudnej miłości ? W życiu ludzi przeważają pewne wzorce, które w każdej większej czy mniejszej społeczności są podobne dlatego często spotykając jakąś kobietę, nawet gdy jej nie znamy, ale wiemy, że jest matką możemy stwierdzić, że dla niej spośród wszystkich osób na świecie najważniejsze są jej dzieci dopiero gdzieś dalej w hierarchii jest rodzeństwo, bratankowie, siostrzeńcy. W książce „ Lód woda, woda lód” cały ten porządek jest zachwiany. Jest siostrzeniec ważniejszy od własnej córki, ciocia ważniejsza od mamy, siostry bliźniaczki, które kiedyś były jak jedna dusza w dwóch ciałach a teraz są para wrogów i dzieci skrzywdzone przez własnych rodziców.
Podoba mi się rys psychologiczny bohaterów. Nie są oni podzieleni na dwie grupy dobrych i złych jak to bywa w innych książkach ( zwłaszcza jeśli główna bohaterka jest alter ego autorki bywa, że jest dobra cnotliwa podejmuje same dobredecyzje i zachowuje się nad wyraz poprawnie – bo autorka zazwyczaj właśnie tak widzi siebie – a kto nie jest z nią jest czarnym charakterem). Każda postać ma wady i zalety, nie można jej jednoznacznie ocenić . Podoba mi się również jak została ukazana przyjaźń Susane z jej szkolną koleżanką to, że jest pełna takich ludzkich cech jak niewypowiedziane żale i pretensje, próby „ bycia tą lepszą, tą lepiej ubraną i tą bardziej popularną”. Właśnie takie są przyjaźnie małych dziewczynek, które właśnie tak się zachowują. Choć często uciekam do świata książek po to by „ zobaczyć lepszy obraz świata” ostatnio natrafiam na prozę w której relacje międzyludzkie ukazane są nie idealistycznie, ale wręcz infantylnie i naiwnie jakby proza ta tworzona była nie przez dojrzałych pisarzy a kilkunastoletnią zbyt romantycznie nastrojoną dziewczynkę. W tej powieści nie znajdzie się takich infantylnych elementów, w niej takich nie ma są za to te życiowe.
W tej powieści są sceny, które wzbudzały moje emocje. Na przykład kiedy widziałam stosunek Inez do własnej córki wzbierała we mnie złość. Gdybym mogła wyciągnęłabym tę kobietę ze stronic powieści i mocno nią potrząsnęła.Tak samo zrobiłabym z chłopcem Elsie po tym jak ją skrzywdził.
Uważam, że właśnie tak powinno się pisać, tak aby poruszyć czytelnika. Wszystkim tę książkę gorąco polecam.
Mnie książka się podobała i wbrew opinii, że wiele wątków jest tam niepotrzebnie „upchanych” mnie było jej mało,chciałam, żeby się nie kończyła chciałam czytać więcej i więcej. Może właśnie dlatego jest mi bliższa od pozostałych książek Axelsson bo opowiada o trudnej miłości ? W życiu ludzi przeważają pewne wzorce, które w każdej większej czy mniejszej społeczności są podobne dlatego często spotykając jakąś kobietę, nawet gdy jej nie znamy, ale wiemy, że jest matką możemy stwierdzić, że dla niej spośród wszystkich osób na świecie najważniejsze są jej dzieci dopiero gdzieś dalej w hierarchii jest rodzeństwo, bratankowie, siostrzeńcy. W książce „ Lód woda, woda lód” cały ten porządek jest zachwiany. Jest siostrzeniec ważniejszy od własnej córki, ciocia ważniejsza od mamy, siostry bliźniaczki, które kiedyś były jak jedna dusza w dwóch ciałach a teraz są para wrogów i dzieci skrzywdzone przez własnych rodziców.
Podoba mi się rys psychologiczny bohaterów. Nie są oni podzieleni na dwie grupy dobrych i złych jak to bywa w innych książkach ( zwłaszcza jeśli główna bohaterka jest alter ego autorki bywa, że jest dobra cnotliwa podejmuje same dobredecyzje i zachowuje się nad wyraz poprawnie – bo autorka zazwyczaj właśnie tak widzi siebie – a kto nie jest z nią jest czarnym charakterem). Każda postać ma wady i zalety, nie można jej jednoznacznie ocenić . Podoba mi się również jak została ukazana przyjaźń Susane z jej szkolną koleżanką to, że jest pełna takich ludzkich cech jak niewypowiedziane żale i pretensje, próby „ bycia tą lepszą, tą lepiej ubraną i tą bardziej popularną”. Właśnie takie są przyjaźnie małych dziewczynek, które właśnie tak się zachowują. Choć często uciekam do świata książek po to by „ zobaczyć lepszy obraz świata” ostatnio natrafiam na prozę w której relacje międzyludzkie ukazane są nie idealistycznie, ale wręcz infantylnie i naiwnie jakby proza ta tworzona była nie przez dojrzałych pisarzy a kilkunastoletnią zbyt romantycznie nastrojoną dziewczynkę. W tej powieści nie znajdzie się takich infantylnych elementów, w niej takich nie ma są za to te życiowe.
W tej powieści są sceny, które wzbudzały moje emocje. Na przykład kiedy widziałam stosunek Inez do własnej córki wzbierała we mnie złość. Gdybym mogła wyciągnęłabym tę kobietę ze stronic powieści i mocno nią potrząsnęła.Tak samo zrobiłabym z chłopcem Elsie po tym jak ją skrzywdził.
Uważam, że właśnie tak powinno się pisać, tak aby poruszyć czytelnika. Wszystkim tę książkę gorąco polecam.
wtorek, 2 sierpnia 2011
Co nas w niej pociąga ?
Małe dziewczynki w szkolnych przedstawieniach zawsze walczą o rolę tej dobrej, łagodnej Śnieżki natomiast gdy dorastają każda chce być już tylko Złą Królową.
Życie mamy tylko jedno, nie możemy przewinąć go do tyły ani cofnąć popełnionych błędów, nie możemy wszystkiego wykasować jedno złe zdarzenie na zawsze może pozostawić czarną plamę w naszym życiorysie. Dlatego tak bardzo dbamy o to by postępować zgodnie z normami społecznymi jakie panują w naszej kulturze.
„ Oprócz tego istniały w nim nieświadome sadystyczne pragnienia, by karać i upokarzać innych. Było to dla niego jednak tak obrzydliwe, że ukrywał te skłonności za przesadną dobrocią wobec otoczenia” napisała Karen Horney w swojej książce „ Nasze wewnętrzne konflikty”. Może więc przynajmniej w tej sprawie warto przyzna Freudowi rację. Czy jednak te same mechanizmy powodują to, że w postaciach literackich kochamy inne cechy niż w żywych prawdziwych ludziach ?
Powrócę tutaj do trylogii Stiega Larssona. Długo się przed nią broniłam ponieważ zazwyczaj unikam jakichkolwiek dzieł wokół których panuje zbiorowy szał, ale w końcu w zeszłym roku pod koniec września dałam za wygraną i postanowiłam się przekonać co jest w niej tak urzekającego.
Muszę przyznać, że powieści były ciekawie napisane, nie mogłam odebrać się od książki dopóki nie rozdziału, później następnego i jeszcze następnego i tak dopóki nie przeczytałam całej pierwszej części.
Od początku jednak nie spodobała mi się główna bohaterka – Lisbeth Salander – dziewczyna, która zakończyła edukacje na bardzo niskim poziomie co wcale nie szło w parze z jej wysokim poziomem inteligencji i zdolnościami jakie posiadała. Jak zwykle bywa autor chce aby bohaterowie jego utworu byli oryginalni i niepowtarzalni, Larsson w tym celu zastosował kilka zabiegów : Lisbeth jest outsiderką stroniącą od ludzi, nie potrafi się z nimi komunikować ( przynajmniej za pomocą słów) ani okazywać im ciepłych przyjaznych uczuć ( co nie znaczy, że takich nie żywi) nie chce z nimi rozmawiać i obce są jej powszechne gesty, którymi ludzie obdarzają się na co dzień, właściwie jedyne czego oczekuje od innych to to, żeby zostawili ją w spokoju. Liesbeth posiada też pamięć fotograficzną i jest jedną z najlepszych hakerek. No i mamy Salander.
Mimo, że zalicza się ona do pozytywnych bohaterów i cieszy się sympatią a nawet uwielbieniem milionów ludzi ja czuję do tej postaci dużą niechęć. Przede wszystkim nie mogę zrozumieć czemu poważne przewinienia są jej tak łatwo wybaczane a nawet chwalono ją za nie ( gdyby człowiek tak zrobił w prawdziwym życiu miałby nie lada kłopoty z prawem, policją, prokuratorem i najsurowszym sędzią inaczej zwanym „społeczeństwo” ).
Choć Lisbeth zawsze kierowały dobre motywy, a kiedy wyrządzała komuś krzywdę przeważnie była to zemsta za bliską osobę bądź za siebie niektórych rzeczy nie jestem w stanie zrozumieć.
Dr Teleborian ( jeden z czarnych charakterów) zdiagnozował Salander jako socjopatkę, oczywiście metody leczenia jakim ją poddawał były godne potępienia, diagnoza nie do końca opierała się na rzetelnych badaniach, ale kiedy poznałam historię tej kobiety Legendy również nie mogłam oprzeć się silnemu wrażeniu, że jednak nie wszystko było z nią w porządku. Z książek Stiega możemy się dowiedzieć, że jako 12-letnia dziewczynka wrzuciła ojcu koktajl Mołotova do samochodu w wyniku czego doznał licznych obrażeń ciała a jego twarz przekształciła się w odrażającą „maskę”. Miała to być obrona matki, która często była bita przez Zalachenkę ( ojca L.S). Oczywiście nie ulega wątpliwości, że człowiek, który bił żonę, traktował ludzi jak pionki i nastawał na życie własnej córki nie mając przy tym żadnych wyrzutów
sumienia, nie zasługuje na litość, ale skąd wzięła się tak silna w złość w małej dziewczynce ? W domu naoglądała się sporo przemocy, ale czy rzeczywiście kilkunastoletnia dziewczynka reaguje na to działaniem zaplanowanym na całkowitą destrukcję własnego ojca w dodatku w taki sposób a nie strachem płaczem, zasłonienie matki własnym ciałem ew. odepchnięcie ojca uderzenie pięścią ? Nie, Lisbeth nie uznawała środków pośrednich i mało skutecznych, nawet mając 12 lat potrafiła stworzyć plan dzięki, któremu ani ona ani jej matka już nigdy miały nie zaznać przemocy ze strony zwyrodniałego ojca.
Nie udało się jednak a wszystkie instytucje państwowe zawiodły wtedy i nikt nie pomógł bronić jej praw.
Nikt z służby zdrowia policji, szkoły ani całej armii pedagogów, psychologów i psychiatrów nie postanowił dociec prawdy i bronić praw bezbronnej dziewczynki. Nauczyła się wtedy, że nie może ufać „opiekuńczemu” państwu szwedzkiemu i jeżeli chce się przed czymś uchronić, coś załatwić musi to zrobić sama, policja nie będzie bronić jej przed bandytami i złym ojcem.
Tak więc już jako dorosła, Lisbeth po raz drugi próbowała go zabić ( uderzając siekierą w głowę), niby w obronie własnej, ale czy to rzeczywiście była „obrona własna” ? Zależy jak to pojęcie zinterpretujemy. Kiedy L. wydostała się już z „ grobu”, w którym została zakopana nie zagrażało jej bezpośrednie niebezpieczeństwo, ale wróciła, żeby upewnić się, że niebezpieczeństwo nie grozi jej już w żadnym innym momencie.
Jeśli natomiast chodzi o jej „kuratora”, nie ma w ogóle tematu drań zasługiwał na to co go spotkało za wszystko co zrobił dziewczynie, którą miał się opiekować. Wielu pewnie kibicowało Lisbeth przy scenie Zemsty. Sama cieszyłam się, że ten „bydlak” dostał za swoje. Do policji ani prokuratury nie mogła się zwrócić bo kto uwierzyłby ubezwłasnowolnionej kobiecie, która długie lata przebywała w szpitalu psychiatrycznym za próbę zamordowania ojca ? Nikt. Tutaj nie miała wyboru.
Są jednak rzeczy, co do których mam wątpliwości : Salander stała się posiadaczką 2 mld koron, które wykorzystywała w bardzo piękny sposób, wynajęła rehabilitantkę dla swojego byłego kuratora, który okazał jej serce i dbał o nią, uratowała od bankructwa jakiegoś miernego adwokacinę itp. Wszystko byłoby w porządku, gdyby nie fakt, że pieniądze te skradła magnatowi finansowemu przez co sam nie mógł zwrócić długu i został zamordowany. Nawet to, że sam Wennerström nie był niewiniątkiem ponieważ miał na swoim koncie liczne oszustwa finansowe a poza tym to przez niego Michael wylądował w więzieniu. Ukradzenie mu 2 mld, bez których nie mógł zwrócić długu innemu oszustowi przez co musiał zginąć, chyba nie jest współmierną karą ( Ciągle nasuwa mi się skojarzenie z Raskolnikowem, on także był pewien, że potrafi na bardziej szczytne cele wykorzystać pieniądze, które były w posiadaniu innej osoby).
Lisbeth przyczyniła się pośrednio do innej śmierci, śmierci swojego przyrodniego brata. Kiedy go już „ unieszkodliwiła” tak, że nie mógł zrobić jej krzywdy wystarczył jeden telefon na policję ( tak wtedy mogła już zadzwonić bo już wtedy była znana jako ta „ oczyszczona z wszelkich zarzutów, ta która była niewinna a została skrzywdzona przez państw, cały system i wszystkie instytucje jakie w Szwecji istnieją”, jeden telefon kolesia zagarnia policja – a za przestępstwa, których się dopuścił prędko by nie wyszedł o ile w ogóle) , ale ona wolała zadzwonić po szajkę, która go ścigała wiedząc, że nie darują mu przewin i pozbawią go życia.
Są jeszcze inne powody, dla których nie lubię Salander. Sposób w jaki traktowała ludzi. Wiem, że wszystko co w życiu przeszła miało wielki wpływ na jej charakter osobowość i to, że zachowywała się w stosunku do innych tak jak się zachowywała, ale uważam, że jej tak bardzo broniona moralność pozostawiała jednak wiele do życzenia. Myślę, że Lisbeth miała jednak problemy jakieś „zaburzenia charakteru” ( oczywiście nie używam tego terminu w sensie medycznym)
Uważam też, że na tym procesie, który tak naprawdę był farsą sędzia powinien zarządzić ponowne przebadanie jej przez lekarzy. L. nie szanowała przecież swojego własnego ciała ( szła do łóżka z kim popadnie, z obcymi, nieznajomymi,nie przeszkadzało jej czy mają żony/ narzeczone nie brała za to współodpowiedzialności) miała problemy w komunikacji z innymi i w dość ‘nietypowy’ sposób radziła sobie z przeszkodami. [ Tak na marginesie ten proces naprawdę był farsą doświadczony prawnik i sławny psychiatra zmiażdżeni przez młodą adwokat ? Było jednak parę dowodów na to, że L. jednak została słusznie aresztowana. Larsson mógł im pozwolić przynajmniej trochę powalczyć a później pozwolić wygrać
Jasnej Stronie Mocy. ]
Jednak nie wyobrażam sobie tłumów szalejących za dobrą poczciwą dziewuszką, która pozwoliła wykorzystać się kuratorowi a jedyne co zrobiła to zgłosiła swój problem policjantom, którzy ją wyśmiali. Następnie prawie została zabita przez własnego ojca, bo stwierdziła, że będzie sądzona według prawa moralnego i woli zginąć niż mieć wyrzuty sumienia do końca życia. Wtedy wszyscy byliby wściekli na tę ofiarę losu, która pozwala się poniżać i upokarzać w imię jakiejś tam moralności. Ludzi fascynuje siła, energia z jaką charyzmatyczna dziewczyna potrafi brać sprawy w swoje ręce, jej samowystarczalność upór, pomysłowość. Ludzie są w stanie wszystko jej wybaczyć , nawet małe ciemne sprawki. Ludzie kochają Lisbeth.
p.s Swego czasu toczyłam „bój” na pewnym forum, ale zwolennicy L. chcieli mnie tam zjeść poniekąd, że
źle zrozumieli moje intencje a poniekąd przez to, że bronili swojej bohaterki ;) ( a oto link http://www.forumksiazki.pl/stieg-larsson-vt11095-255.html )
Subskrybuj:
Posty (Atom)